AktualnościNie przegapZobacz

Kiedy ludzkość przestała być ludzkością. Część V

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN
Podziel się wpisem:

Moga-K 600 000 lat po Przeniesieniu była światem pragmatyków. Nie było miejsca na duchowość czy sztukę. Potomkowie mieszkańców Warszawy żyli chwilą, nie było potrzeby tworzenia dalekosiężnych planów. W każdej populacji myśl przewodnia mogłaby brzmieć: “Kryzys to kryzys – jeśli nadejdzie, wtedy będziemy się martwić.

    O czymś takim jak Ziemia nie słyszał nikt.

Raj na Moga-K

    Żadna z odmian czy jak kto woli gatunków pochodzących od człowieka nie znała strachu przed drapieżnikami. Badacze kosmosu wiedzieli, co robili, gdy nastąpiło Przeniesienie. Gdy na Ziemi zaczynało się masowe wymieranie, Moga-K otrząsała się z podobnej katastrofy. Gdy Błękitna Planeta dusiła się w toksycznych wyziewach i mroku, życie na Moga-K zaczynało powoli rozkwitać. Choć przetrwały przede wszystkim małe zwierzęta, to powoli, choć nieubłaganie, wyniszczone ekosystemy zaczynały odzyskiwać dawną różnorodność. 600 000 tysięcy lat po Przeniesieniu wielkie drapieżniki wciąż były jednak melodią przyszłości. Potomkowie warszawiaków mogli bać się głodu, zimna, chorób i siebie nawzajem. Ale nigdy żądnych krwi bestii. Wszystko to jednak było częścią planu badaczy kosmosu.

    Pierwsi ludzie mogliby nie dać sobie rady, gdyby trafili na Moga-K w charakterze zwierzyny. Wielu było typowymi mieszczuchami: urzędnikami, pracownikami biurowymi, sklepikarzami. Histeria i szaleństwo zebrały już wystarczająco wielkie żniwo na samym początku, a badacze kosmosu nie użyli promienia teleportacyjnego po to, by ostatni przedstawiciele rozumnego gatunku umarli na obcym świecie.

    Użyli go po to, by obserwować, jak taki rozumny gatunek może się rozgałęzić.

    Taka strategia również niosła ze sobą pewne ryzyko. Rozpieszczeni bezpieczeństwem ludzie mogli nie być przygotowani na pojawienie się wielkich drapieżników. Ich jedyną szansą było przystosowanie się, badacze kosmosu nie zamierzali interweniować.

    Tęsknota za Ziemią nie trapiła już nikogo. Jakakolwiek pamięć o niej zaginęła w mroku dziejów. Nikt nie zadawał sobie pytania ,,skąd pochodzimy?”, bo nikt nie miał czasu na takie jałowe dywagacje. Inteligencja przestała mieć większe znaczenie. Liczył się zwykły spryt i zaradność. Idea państwa upadła niemal na samym początku. Nawet pojęcie plemienia przestało mieć rację bytu. Duży, sprawny mózg stał się zbędnym brzemieniem. Ciało zastąpiło narzędzia, mięśnie wypierały rozumność.

    Wyjątkiem byli ci, którzy żyli przy wielkiej oazie. Nie ruszali się dużo, ich nogi stopniowo traciły siły. Choć nie znali swojej przeszłości ani przyszłości, stawali się swoistymi ptakami dodo planety Moga-K. Bezpieczni, słabi, ufni. W miejscu, gdzie kiedyś rozbrzmiewała epopeja Mickiewicza wykształcał się najbardziej bezradny gatunek człowieka.

5 milionów lat później

    Po pięciu milionach lat od Przeniesienia nastąpiło to, co w XXI wieku było nie do pomyślenia: Homo sapiens podzielił się na kilka gatunków. Żaden z nich nie był już jednak sapiens.

    Tak naprawdę nie było już nikogo, kto mógłby nadać tym istotom łacińskie miana. Klasyfikacja według Linneusza nie była czymś, czym badacze kosmosu określaliby potomków mieszkańców stolicy Polski.

    Każdy z gatunków dostosował się do swojego środowiska, lecz nawet w tych samych miejscach następowały już podziały. W dżungli na przykład żyły dwa gatunki potomków człowieka.

    Istoty, które wyewoluowały z oazowców badacze kosmosu określili mianem, które w języku polskim oznaczałoby leniwce. Nogi leniwców stały się krótkie i wątłe, natomiast do perfekcji opanowały sztukę pocenia się. Bliskość wody sprawiała, że obfite pocenie się w pustynnym skwarze nie było problemem. Leniwce piły mnóstwo wody, obficie się pociły i znów łapczywie piły. Ich ręce utraciły dawną sprawność, wciąż jednak służyły do dostarczania roślin do ust. Strach stał się im zupełnie obcy, podobnie jak ciekawość. Od pokoleń żyły w tym samym miejscu, a to samo miejsce dawało im wszystko, co było niezbędne do życia. Nie musiały już ewoluować, nie musiały walczyć o przetrwanie. Wylegiwanie się na słońcu i uzupełnianie płynów wyznaczały rytm ich życia od maleńkości. Wielka oaza była ich kolebką, domem i grobem.

    Biegaki były następcami sawanniarzy. Jeśli chodzi o wygląd, to najbardziej przypominały mieszkańców Warszawy doby XXI wieku. Zasadniczą różnicą był wzrost.

    Długie nogi były prawdziwym skarbem biegaków. Pogoń za zwierzętami, które stanowiły podstawę ich diety wypełniała im całe dni. Stopniowy rozkwit fauny na sawannie zamienił biegaków w rasowych mięsożerców. Pogoń była męcząca, duże ciało potrzebowało kalorii. Mięso było kluczem do przeżycia. Nikt natomiast już nie rozpalał ognia. Nawet wielkie odkrycia, które wyniosły ludzkość na władców Ziemi mogą zostać utracone. Biegaki jadły więc surowe mięso, ich silne, mocne szczęki rozrywały ciała ofiar.

    Wysoki wzrost i umiejętność biegu ratowały je też przed pożarami. Letnią porą sucha trawa potrafiła się zapalić, a wcześnie dostrzeżone niebezpieczeństwo pozwalało na szybką reakcję. Widok dymu oznaczał jedno: biegnij lub zgiń. Stada biegaków w innym czasie i w innym świecie byłyby wylęgarnią królów igrzysk olimpijskich.

Tajgowcy stali się tundrzakami. Bulwy, które kierowały krokami ich przodków, o dziwo, najlepiej radziły sobie w bardziej surowym klimacie, więc, paradoksalnie, bardziej niegościnne ziemie zapewniały większą ilość ulubionego smakołyku, podstawy diety tundrzaków. Jednocześnie to właśnie tundra przyniosła pierwsze zagrożenie dla tych potomków ludzi. Podobne do psowatych zwierzęta, które pojawiły się w tundrze upodobały sobie mięso tundrzaków. Ewolucyjny wyścig zbrojeń wymusił na potomkach tajgowców daleko idące zmiany. Gdyby wciąż istniało pojęcie kryptozoologii, tundrzaki byłyby prawdziwymi Yeti. Ich ciało pokrywało białe, gęste futro. Warstwa tłuszczu nadawała im masywny wygląd. Nie mogły być słabeuszami. Białe futro zapewniało im kamuflaż przed drapieżnikami, ale gdy kamuflaż zawiódł trzeba było się bronić. Tundrzaki stroniły od przemocy, nawet zapasy między samcami toczone celem zaimponowania potencjalnej partnerce przypominały bardziej zabawę dwóch przyjaciół niż walkę. Kiedy jednak pojawiało się zagrożenie, Yeti planety Moga-K potrafiły mocarnymi łapami złamać kilka karków zagrażających im zwierząt. Stadność stała się kluczem dla łowców i zwierzyny. Większe stado oznaczało większe szanse na tundrzacze mięso lub zachowanie życia.


Podziel się wpisem:
Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030Narodowy Instytut Wolności

Niesamowita moc, jaką mamy do zaoferowania!

Previous article

Zanim ludzkość przestała być ludzkością. O badaczach kosmosu

Next article

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN

Komentarze

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Słowo wstępne

Drodzy Czytelnicy,
 dziękujemy Wam wszystkim i każdemu z osobna za wsparcie i zaangażowanie. Od 2021 roku utrzymujemy się sami, co oznacza, że nie mamy dotacji na projekt. Zachęcamy do wpłat na naszych dziennikarzy z niepełnosprawnościami sprzężonymi .  Nie przestajemy pisać! Działamy bez zmian! Dziękujemy, że jesteście z nami i zapraszamy do lektury magazynu.

Redakcja Dzielnej Matki

 

Darowizna

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN

Popularne wpisy

Login/Sign up