AktualnościNie przegapZobacz

Kiedy ludzkość przestała być ludzkością. Część VIII

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN
Podziel się wpisem:

Sawanna zmieniała swój zasięg kilkakrotnie. Raz rozrastała się daleko poza wielką oazę, raz jej ogromne połacie pokrywał piach.

Zmieniały się też zamieszkujące ją zwierzęta, a biegaki musiały się z tym pogodzić. Zresztą, 35 milionów lat po Przeniesieniu biegaków już dawno nie było. Wysoki wzrost i dwunożność okazały się ich zgubą. Kamuflujące się w trawie drapieżniki mogły podkraść się niepostrzeżenie na doskonale widocznego biegaka i zaatakować go, zanim ten rzuci się do ucieczki. Nieoczekiwanie łowcy stali się zwierzyną.

Aby przetrwać, biegaki wyewoluowały więc w trzy nowe gatunki, każdy z własną rolą na sawannie.

Kłacze ewidentnie aspirowały do stania się królami sawanny. Duże, czworonożne drapieżniki nie bały się praktycznie niczego. Przemierzające wysokie trawy istoty rzucały się na, nieraz znacznie większych od siebie, roślinożerców. Przywódca stada zawsze miał prawo do rozpoczęcia posiłku i wybrania najbardziej smakowitych kąsków, małe musiały zadowolić się ostatkami. Ciało kłaczy pokrywało bure futro umożliwiające kamuflaż.

Hieniaki były natomiast oportunistami. Podobnie jak kłacze poruszały się na czterech kończynach, jednak tylko największy głód wymuszał na nich użycie siły. Ich największym atutem stał się węch; woń świeżej krwi oznaczała posiłek. Czasami dojadały po kłaczach, czasami tropiły rannych roślinożerców, którzy umknęli szczękom łowcy tylko po to, by wykrwawić się na śmierć. Hieniaki ceniły sobie też pożary – przypieczone zwłoki jakiegoś zwierzęcia były ucztą dla ich zmysłów.

Dreptaki jako jedyne zachowały dwunożność. Nikt jednak nie rozpoznałby w nich wysokich, smukłych biegaczy. Ich ciała pokrywało bure futro, które w przeciwieństwie do tego u kłaczy nie miało za zadania niczego zaskoczyć – służyło po to, by się kryć. Dreptaki żyły w nieustannym ruchu. Żywiły się wysoką trawą, ale nigdy w jednym miejscu. Bycie pokojowo usposobionym roślinożercą na sawannie ma swoją cenę. Odsłonięcie się, bycie widocznym to dzwonek na ucztę dla drapieżników. Nie można opuścić gardy, czujność to podstawa. Dreptaki nic by z tego nie zrozumiały, ale w życiu kierowały się tymi właśnie zasadami. I choć żyły w stadach czasami któryś musiał się poświęcić. Lepiej, gdy drapieżniki skupią uwagę na pojedynczym członku niż ścigają stado do upadłego. Krótkie nogi nie były stworzone do sprintu, szczytem możliwości dreptaków był trucht. Chodziły więc gęsiego, na końcu znajdowały się osobniki stare i chore. Nikomu niepotrzebne stanowiły dla reszty żywą tarczę przed atakiem z tyłu. Nierzadko był to złoty interes dla łowców i zwierzyny. Łowcy z łatwością łapali kilka sztuk bez większego wysiłku, zwierzyna pozbywała się balastu. A hieniaki sprzątały stół.

W innej części globu skalista wyspa szybko dała potomkom tundrzaków trudną lekcję życia. Zmieniający się na cieplejszy klimat uczynił ją ubogą w roślinność, na domiar złego mało odżywczą. Wyspiaki jednak narodziły się i przetrwały. W niczym już jednak nie przypominały tej populacji włochatych tundrzaków, które zostały uwięzione tu miliony lat wcześniej.

Wyspiaki skaliste przypominały ogromne, nagie krestoszczury. Całe dnie spędzały w cieniu skał lub w jaskiniach. Grubymi i krótkimi łapami o ostrych pazurach wygrzebywały z twardej ziemi larwy, pędraki i korzenie roślin. Choć dorosłe wyspiaki nie miały naturalnych wrogów, ich młode często padały ofiarą latających drapieżników – ogromne jaskinie były więc najbezpieczniejsze. Wyspiaki skaliste, wraz z rozwojem powietrznych drapieżników i narastającym zagrożeniem z ich strony, zaczęły coraz chętniej i częściej przebywać w jaskiniach.

Wyspiaki skaliste opracowały też system wzajemnego ostrzegania się przed zagrożeniem z powietrza. Gulgotanie oznaczało, że jedno z wyspiaków skalistych dostrzegło zagrożenie i najwyższa pora chować młode.

Ich krewni, wyspiaki plażowe do perfekcji opanowały sztukę kamuflażu w piasku. Zamiast chować się w cieniu skał czy jaskiniach trzymały się blisko brzegu żywiąc się podobnymi do ziemskich skorupiaków stworzeniami, a co śmielsze z nich podpływały kilka metrów, by złapać w pysk małych mieszkańców morza.

Skóra wyspiaków plażowych miała jasny kolor, kiedy więc tylko pojawiało się zagrożenie zastygały w bezruchu zlewając się w jedno z otoczeniem. Nietypowy kolor nie przeszkadzał śmiałkom w połowach, małe morskie zwierzęta brały jasną plamę za odbite  w wodzie promienie słoneczne.

Dwa podobne gatunki, dwa odmienne style życia, które zaczęły je rozdzielać.  Każdy z nich miało zająć osobną niszę. Życie potomków ludzi na bezimiennej wyspie nie było zagrożone.

Tymczasem na Moga-K miało dojść do kolejnego przełomu. Po raz pierwszy od czasów Homo sapiens na tym świecie miała pojawić się istota, która wkroczyła na drogę prowadzącą ku rozumności. Na sawannie jeden z gatunków pochodzących od biegaków wkroczył na drogę ku nowej cywilizacji.

Na drodze ku cywilizacji

Na początku XXI wieku powstawały książki i strony internetowe, gdzie zastanawiano się, co by było, gdyby na Ziemi pojawił się inny niż ludzie rozumny gatunek. I choć kolebka ludzkości zdążyła już otrząsnąć się po prawdopodobnie najstraszliwszej erupcji wulkanu w dziejach tamtejszego życia, to najinteligentniejsze istoty nie osiągnęły nawet takiego poziomu co szympansy lub delfiny.

Rozum zaczął wracać na Moga-K w wyniku rozwoju drapieżników.

U progu wielkich zmian klimatycznych sawanny na których żyły gatunki powstałe z biegaków osiągnęły swój największy rozmiar terytorialny. Pojawiły się na nich nowe gatunki, w tym drapieżnicy. Mięsożercy mieli większy wybór, ale i konkurencję. Roślinożercy mieli więcej powodów by bać się o swoje życie.

Kłacze i hieniaki nie ucierpiały specjalnie z powodu nowych mieszkańców sawanny. Liczba dreptaków zaczęła natomiast spadać.

Strategia polegająca na zostawianiu chorych i starszych przestała zdawać egzamin. Większa ilość drapieżników oznaczała większe straty, dreptaki zaczęły znikać z sawanny.

Część z nich jednak nie chciała się poddać, wymyśliła sposób na przeżycie. Dzięki dwunożności mogły wychodzić z dziur czy rowów na sawannie, czworonożne zwierzęta, w tym drapieżnicy, ześlizgiwali się po stromych ściankach. Dreptaki zaczęły więc gromadzić się tam, gdzie teren był nierówny. Wgłębienia w ziemi i rowy zapewniały im przewagę nad czworonożnymi drapieżnikami. W przypadku ataku mięsożercy zsuwały się na dół, a następnie wspinały po przeciwległej ścianie wspomagając się rękami chwytając się występów i kępek traw. Drapieżniki, jeśli miały szczęście, wracały na drugą stronę rowu i musiały obejść się smakiem. W przypadku zbyt dużej stromości ścian znajdywały się w śmiertelnym niebezpieczeństwie.

Strategia dreptaków okazała się skuteczna, ich liczba zaczęła rosnąć, a one same mogły więcej czasu spędzać na rodzeniu, wychowywaniu młodych i jedzeniu, niż długich wędrówkach, by nie pozostawać odsłoniętymi przez przerzedzone rośliny stanowiące podstawę ich diety.

Kolejne dziesiątki, a później setki tysięcy lat przyniosły usprawnienia tej metody.

W każdej grupie ponownie wydzielano słabe chore dreptaki, jednak nie po to, by skazać na pewną śmierć. Teraz miały szansę przeżycia, przynajmniej te, które były dość sprawne. Służyły bowiem za żywą przynętę.

Gdy grupa gromadziła się przy stromym rowie, kilka najwyższych osobników przyjmowało rolę wartowników. Gdy tylko dostrzegały zagrożenie cichymi warknięciami dawały znak pobratymcom, by ci padli plackiem. Wtedy żywe przynęty świadomie wystawiały się na zagrożenie.

Na widok bezradnego posiłku drapieżniki rzucały się w pogoń. Żywe przynęty zeskakiwały lub zsuwały się w dół dziur, a następnie szybko starały się wydostać na drugą stronę. Kiedy to się udało wymijały miejsce z uwięzionymi i zagubionymi drapieżnikami, wracały na drugą stronę i kierowały się tam, gdzie było ich stado. Niekiedy wracały wszystkie, niekiedy żadna. Jednak pozbycie się kilku, czy nawet kilkunastu drapieżników tym sposobem było warte swojej ceny.

Czasami jednak dreptaki przeceniały stromość ścian, lub nie doceniały woli przetrwania drapieżników. Gdy mięsożercom udało wydostać się z pułapki rozpoczynała się masakra. Metoda była dobra, ale nie doskonała. Był to jednak dopiero pierwszy pomysł dreptaków na przeżycie w niegościnnym świecie.

Drugi przyczynił się do ich ewolucji w strugaki.

Metoda z rowami, mimo swojej nowatorskości nie była wystarczająca. Pozbycie się stada drapieżników dawało chwilę wytchnienia, ale też uzależniało dreptaki od trzymania się tych samych miejsc. Jedno stado mogło zastąpić kolejne a manewru nie można było powtórzyć – w dole wciąż czekały żywe i głodne drapieżniki. Próba oddalenia się mogła zostać zauważona a to oznaczałoby powrót do starych metod – zamienienia żywych przynęt w kozły ofiarne i liczenie na to, że mięsożercy nie dobiorą się do bardziej użytecznych osobników.

Pomysł z pułapkami działał – wystarczyło go tylko usprawnić. Ponownie z pomocą przyszła obserwacja.

Trawa była jedzeniem, ale też czymś bardzo delikatnym. Dotyk niektórych krzaków był bolesny. Ranił. Niektóre dreptaki próbowały kryć się w takich krzakach, jednak ból był nie do zniesienia, a zapach krwi przyciągał drapieżniki. Inne wciąż stosowały stare metody, lub nie osiągnęły nic poza sztuczką z rowami.

Przetrwały te, które nauczyły się tworzyć zasieki.

Najsprytniejsze dreptaki zorientowały się, że przy dużej dozie zręczności i ostrożności można odrywać części raniących krzaków. Co więcej, można było otoczyć obszar, gdzie przebywała grupa takimi częściami. Kiedy drapieżniki próbowały sforsować przeniesione kawałki krzaków odnosiły rany i nierzadko wycofywały się dając spokój dreptakom. A może był sposób, by tę metodę uskutecznić? Rozwiązanie przyniosły gałązki.

Inteligentne dreptaki, które kryły się za obramowaniami z krzaków odkryły, że gałęzie z nielicznych drzew są grubsze i wytrzymalsze niż krzaki. W takich gałęziach był potencjał do zadawania większych obrażeń.

Dreptaki nie znały narzędzi, ale posiadały spore zęby. Metodą prób i błędów, a czasami przypadkiem doszły do wniosku, że odpowiednie obgryzanie nawet niesmacznej gałęzi powodowało, że jej koniuszek zadawał ból przy mocniejszym dotknięciu jednocześnie nie uginając się i nie łamiąc tak łatwo jak krzak.

Takie gałązki można było łatwo zakopać w ziemi tak, by sterczał z niej ostry koniec. Otaczanie miejsc popasu czymś takim okazało się świetnym sposobem na drapieżniki.

Gdy, przykładowo, stado kłaczy zauważyło lub wywęszyło dreptaki rzucały się w tym kierunku. Chwilę później łapy drapieżników wpadały w kilka rzędów małych pali powalających ich na ziemię. Niekiedy upadek wiązał się z tak niefortunnym upadkiem na kolejny pal, że dochodziło do przebicia kluczowych organów. Nieprzygotowane na coś takiego drapieżniki uciekały ranne i w popłochu celem znalezienia łatwiejszej zdobyczy.

Te najinteligentniejsze dreptaki dały początek strugakom. Podczas gdy ich pobratymcy znaleźli się w końcówce ewolucyjnego wyścigu i wkrótce wyginęli w paszczach drapieżników, strugaki doskonaliły swoją strategię przetrwania. Fizycznie podobne do dreptaków wykształciły większe zęby do szybszej i sprawniejszej obróbki gałęzi, przekonały się jednak, że istnieją inne sposoby na tworzenie zasieków. Umiejętne pocieranie gałęzi o chropowaty kamień również nadawało im upragniony kształt. Choć w umysłach strugaków nie zaświtała jeszcze iskra myślenia perspektywicznego i nie myślały o zabieraniu ze sobą gotowych zasieków, to ciągłe doskonalenie umiejętności ich tworzenia jako sposobu na przetrwanie uczyniło ich mistrzem w tej dziedzinie.

Wśród strugaków również doszło z czasem do podziału. Część strugaków pozostała strugakami, część stała się spryciakami.

Spryciaki nie tylko stosowały metody swoich przodków, ale również nauczyły się wykorzystywać każdą szansę na zdobycie pożywienia. Nie bały się wraz z hieniakami zasiąść do wspólnego posiłku przy martwym zwierzęciu, daleko było im jednak do padlinożerców. Nie stosowały już pali tylko w celach obronnych, zamiast czekać na okazję jak hieniaki, wolały same zdobywać mięso. Strugaki ciągle ograniczały się do roślin, spryciaki były mniej wybredne.

Doszło nawet do tego, że nie jadły tylko przypieczonego w pożarach mięsa, ale same nauczyły się, do pewnego stopnia, kontrolować ogień. Nie nauczyły się go jednak rozpalać, po prostu na poły świadomie przynosiły mięso tam, gdzie tliły się płomienie, a nawet rzucały tlące się źdźbła czy gałązki na stos suchej trawy, by ten zajął się ogniem.

Narzędzia, pewna kontrola nad ogniem. Spryciaki dokonywały kolejnych przełomów. Były na tyle inteligentne, że lada moment, lada chwila mogły rozwinąć jakiś proto-język czy zacząć szukać czegoś więcej niż to, co je otaczało. Może były o krok od rozwinięcia kultury czy duchowości.

Ironia losu nie dała im szansy na odnowienie tradycji Homo sapiens.


Podziel się wpisem:
Program Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030Sfinansowano przez Narodowy Instytut Wolności - Centrum Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego ze środków Programu Rozwoju Organizacji Obywatelskich na lata 2018-2030Narodowy Instytut Wolności

Niewidzialni. Kto zawodzi rodziców chorych dzieci?

Previous article

„Rozczarowani? O pokoleniu ’89”

Next article

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN

Komentarze

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Słowo wstępne

Drodzy Czytelnicy,
 dziękujemy Wam wszystkim i każdemu z osobna za wsparcie i zaangażowanie. Od 2021 roku utrzymujemy się sami, co oznacza, że nie mamy dotacji na projekt. Zachęcamy do wpłat na naszych dziennikarzy z niepełnosprawnościami sprzężonymi .  Nie przestajemy pisać! Działamy bez zmian! Dziękujemy, że jesteście z nami i zapraszamy do lektury magazynu.

Redakcja Dzielnej Matki

 

Darowizna

Darowizna na cele statutowe Fundacji Dzielna Matka:

PLN

Popularne wpisy

Login/Sign up