Ludzie oraz ich potomkowie mieli to szczęście, że dotychczasowy ich pobyt na Moga-K zaczął się po ostatnim masowym wymieraniu. Od czasu do czasu zdarzały się kataklizmy na większą lub mniejszą skalę ale nie były one czymś, co mogłoby w sposób znaczny zagrozić bioróżnorodności planety. Dwunożni potomkowie człowieka zakończyli swój żywot na sawannie, jednak ich nieszczęście nie było nieszczęściem całego globu. Moga-K wybuch wulkanu odebrała jako stosunkowo niewielką niedogodność.
Teraz jednak życie, które już dawno odrodziło się po poprzednim masowym wymieraniu znowu musiało przygotować się na silny wstrząs. Gdyby zamieszkujące Moga-K zwierzęta mogły rozumieć, co dzieje się na niebie, zauważyłyby na nim nowy, nieobecny wcześniej punkt, powoli, acz nieubłaganie rosnący. Nadlatywała asteroida, będąca tym samym, czym erupcja megawulkanu Yellowstone dla Ziemi. Wyzwaniem na nawet dla najwytrwalszych.
Zderzenie miało miejsce w centrum kontynentu będącego domem potomków bujaków. Moga-K stała się piekłem. Następne dziesiątki tysięcy lat przyniosły wymieranie i pandemonium, żadne zwierzę, żadna roślina nie były bezpieczne. Całe linie rozwojowe wygasły bezpotomnie, dla asteroidy nie było żadnych świętości.
Badacze kosmosu nie interweniowali, choć zagrożenie, że ostatni potomkowie ludzi przestaną istnieć było jak najbardziej realne. Prawdę mówiąc było większe niż wtedy, gdy zagrali va banque pozwalając, by o przetrwaniu ludzkości zadecydowały setki a nie dziesiątki tysięcy czy miliony jej przedstawicieli. Tak miała ilość miała zminimalizować niebezpieczeństwo natychmiastowej odbudowy cywilizacji, jednak musiało minąć wiele czasu, nim populacje (wówczas jeszcze) homo sapiens stały się genetycznie różnorodne a zagrożenie wad wynikających z bliskiego pokrewieństwa rodziców znikły zupełnie. Teraz jednak wszystko zależało od łutu szczęścia. Eksperyment mógł dobiec końca lada moment…
95 milionów lat po Przeniesieniu.
Masowe wymieranie przyniosło śmierć wielu niezwykłych i interesujących zwierząt. Bezpośrednie skutki uderzenia asteroidy same w sobie były katastrofalne, ale tragedia Moga-K na tym się nie skończyła. Gwałtowna zmiana klimatu nie dała czasu na spokojne przystosowanie się jej mieszkańców do nowych warunków, miejsca, gdzie żyli od pokoleń praktycznie z dnia na dzień stały się im zupełnie obce.
Ponad 80% gatunków zamieszkujących Moga-K bezpowrotnie wymarło. Potomkowie ludzi przetrwali tylko dzięki jednemu gatunkowi. Mieszkańcy bagien byli pierwszymi ofiarami uderzenia asteroidy. Ich koniec był szybki i bezceremonialny. Choć ich zdolności adaptacyjne były wprost nieprawdopodobne, nie były jednak nieograniczone. Po dziesiątkach milionów lat dziedzictwo ludzi z dżungli dobiegło końca.
Potomkowie mieszkańców tajgi nie odeszli jednak bez walki. Pływaki, przyzwyczajone do ciepłych wód, znalazły się nagle w zimnym, niespokojnym morzu. Te, które żyły na głębokich wodach, wyginęły w kilka tysięcy lat. Część jednak, żyjąca bliżej brzegu, skierowała się w stronę lądu. Dzięki niezwykłemu szczęściu udało im się przetrwać, choć w niewielkiej liczbie. Co więcej, ci potomkowie ludzi przybrali formę ni to fok, ni to ichtiosteg o krótkich pyskach i podzielili się na dwa gatunki: przybrzeżaki trawiaste i przybrzeżaki rzeczne. Wiodły podobny tryb życia, przy czym ten pierwszy gatunek trzymał się granicy mórz i lądu zaś drugi zamieszkiwał wybrzeża rzek, oddalając się od oceanicznej ojczyzny swych antenatów. Młode rodziły się i ssały pierś matki na lądzie, starsze osobniki wciąż zdobywały pożywienie w wodzie.
Odradzające się drapieżniki Moga-K doprowadziły do wyginięcia tych istot. Inteligentni, działający w stadach oportuniści, doprowadzili do cichego, rozłożonego na dziesiątki tysięcy lat końca przybrzeżaków.
Ssaki przypominające odrobinę prehistoryczne płazy na Ziemi stanowiłyby kuriozum – na Moga-K były wręcz nie na miejscu. Potomkowie mieszkańców tajgi, obok swoich pobratymców z sawanny miały chyba najciekawszą ścieżkę ewolucyjną. Od humanoidów podobnych do yeti, przez stworzenia podobne do dużych, nagich kretoszczurów, aż po istoty pływające i swoiste hybrydy. Być może niepozorny w skali planety fakt odkrycia bulw przez pana Wojciecha przyczynił się jednak do tego, że ta linia mogła przetrwać ponad 80 milionów lat. Ich historia dobiegła końca, lecz ciekawość i łut szczęścia jednego człowieka pozwoliły jej trwać przez niezliczoną ilość pokoleń.
Świat po Armagedonie okazał się jednak łaskawy dla padliniaków. Nie tylko udało im się przetrwać ,ale też po raz pierwszy w historii potomków ludzkości jeden gatunek podzielił się na cały szereg innych, żyjących w odmiennych środowiskach i nie spokrewnionych ze sobą blisko. Do tej pory następcy jednego gatunku zamieszkiwali te same miejsca, żyli obok siebie.
Przejścia lądowe powstałe w wyniku ochłodzenia klimatu jak również układanie się kontynentów w superkontynent pozwoliły padliniakom i ich potomkom rozejść się po niemal całej Moga-K. Tak naprawdę poza ich zasięgiem było kilka archipelagów i cztery większe wyspy, które nie weszły w skład nowego superkontynentu. Padliniaki przetrwały początek masowego wymierania zmniejszając swoje rozmiary. Jedzenie padliny początkowo zdawało egzamin, martwi mięsożercy i roślinożercy pozwalali padliniakom żyć dalej. Z czasem jednak o mięsny posiłek było coraz trudniej, w poszczególnych stadach zdarzały się przypadki kanibalizmu. Nowy świat nie był przyjazny padliniakom, musiały więc stać się czymś innym,zmienić swoją dietę, wygląd, zachowanie, środowisko.
Świat po apokalipsie ma to do siebie, że pozwala wybić się tym, którzy dotychczas pozostawali w cieniu. 65 milionów lat przed XXI wiekiem na Ziemi przekonały się o tym ssaki. Teraz potomkowie padliniaków dostali swoją szansę. Oczywiście konkurencja nie spała i padliniaki nie miały szans na jednoczesne wyewoluowanie wkilkaset gatunków. Tym niemniej to właśnie ostatni żyjący gatunek potomków człowieka miał przynieść swoiste odrodzenie. Potomkowie trzech grup przegrali w ewolucyjnym wyścigu – wszystko zależało teraz od padliniaków.
Miliony lat po upadku meteorytu potomkowie padliniaków przekształciły się w formy, których nikt nie kojarzyłby już z ludźmi.Badacze kosmosu wciąż byli ciekawi, czy z tej różnorodności ponownie może narodzić się rozumny gatunek. Przykład spryciaków pokazał, że wszystko jest możliwe. Póki co nic jednak nie wskazywało na pojawienie się rozumnego gatunku. Potomkowie padliniaków zaaklimatyzowali się w nowych niszach i ewoluowali w odradzonym świecie.
Komentarze