Niektórzy dyskutanci uznali, że czas, by ci, którzy byli oddelegowani do obserwacji Moga-K mogli wziąć się za inne zajęcia. Cykl życia i śmierci miał jeszcze trwać niemal 800 milionów lat, nim słońce w układzie Moga wejdzie w fazę czerwonego olbrzyma kończąc historię życia na planecie. W teorii w tym czasie mogło rozwinąć się, przy odrobinie szczęścia, nawet kilka cywilizacji, nie mówiąc już o mnogości form życia. Nie oznaczało to jednak, że losy potomków ludzi obserwować z tak wielką uwagą jak dotychczas.
Kolejne masowe wymieranie mogło również doszczętnie wybić jedyne gatunki ssaków na Moga-K. W końcu wszystkie obecnie żyjące pochodziły od grupy z sawanny, trzy pozostałe linie rozwojowe już nie istniały. Równie dobrze historia potomków ludzkości mogła okazać się jedynie nic nie znaczącą ciekawostką, przyzwoitym pomysłem, który nie został rozwinięty w nic naprawdę udanego. Dalsza obserwacja mogła zmienić się jedynie w sztukę dla sztuki. Moga-K nie była jedyną planetą w kosmosie, może już czas było przerzucić jej obserwatorów do patrzenia na inne, ciekawsze światy?
Druga strona sporu również nie próżnowała z doborem argumentów.
Przecież nieprzewidywalność dalszego biegu wydarzeń była jedną z największych atrakcji eksperymentu. Czy w chwili Przeniesienia można było spodziewać się, jakie formy przybiorą dzieci istot ludzkich? Czy gigalopy przeszły wtedy komuś przez myśl w takiej formie, w jakiej powstały?
To prawda, ostatni potomek ludzi mógł wyginąć na wiele sposobów. A jednocześnie istniały nieograniczone możliwości, zwłaszcza teraz, gdy czas superkontynentu dobiegał końca. Póki trwała, historia odległych potomków ludzkości mogła przynieść jeszcze niejeden zwrot akcji.
Czyż potencjał tych istot nie był niewyczerpany?
Spryciaki o mały włos nie wstąpiły na ścieżkę, która mogła lada moment doprowadzić ich do świata przemysłu, wieżowców i podróży w kosmos. Kto wie, czy z czasem badacze kosmosu nie przypomnieliby im dziedzictwa, które pozostawiła ludzkość?
Gigalopy stały się najinteligentniejszymi roślinożercami swojej epoki i choć nigdy nie przekształciły się w coś więcej, niż nad wyraz zaradne zwierzęta, to były jednymi z najniezwyklejszych form powstałych z człowieka.
A leniwce? Małe humanoidy na niezgrabnych nóżkach, które wyginęły wskutek trwającego miliony lat okresu absolutnego bezpieczeństwa? Ile jeszcze podobnych niezwykłości mogło zaistnieć na Moga-K?
W potomkach ludzi tkwił potencjał i możliwości. Żaden z nich nie wzbił się jeszcze w powietrze, żaden nie zszedł głęboko pod ziemię. Ponadto, argumentowali zwolennicy kontynuowania eksperymentu, czy naprawdę chcielibyśmy przegapić moment, w którym potomkowie ludzi stworzyliby własną cywilizację? Może po nitce do kłębka doszliby do szczątków dwunożnych, inteligentnych istot, które były ich przodkami? Może zadaliby sobie pytanie, dlaczego te dwunogi o inteligentnych mózgach pojawiły się znienacka w dziejach planety? A może ta cywilizacja wysnułaby błędne wnioski co do swojego pochodzenia?
Mało tego, przyszłość mogła rozwinąć się w inny sposób i to niekoniecznie potomkowie ludzi mogli stworzyć cywilizację. Być może to jedno z natywnych dla Moga-K zwierząt miało dać początek rozumnej rasie, a następnie w mniej lub bardziej udany sposób dotrzeć do czasów geniuszy nie z tego świata.
W końcu, nawet gdyby na Moga-K nie pojawił się nikt, kto umiałby dotrzeć do historii dawnych mieszkańców Warszawy nie oznaczało to, że obserwacja planety będzie bezcelowa. Obserwacja zwierzęcych potomków gatunku, który stworzył ,,Sonatę księżycową”, ,,Iliadę” czy Jeddah Tower była fascynująca sama w sobie. Eksperyment nie mógł więc być zakończony przedwcześnie, powinien był trwać dalej, przynajmniej przez jakiś czas.
Debaty trwały przez długi, przynajmniej w ludzkim rozumieniu tego słowa, czas. Badacze kosmosu doszli w końcu do wniosku, że choć część obserwatorów Moga-K zostanie oddelegowana do nowych zadań, to eksperyment będzie trwał nadal – przynajmniej do momentu kolejnego podsumowania. Podobnie w przypadku pojawienia się cywilizacji, zwłaszcza tej pochodzącej z ludzkiej gałęzi rozwoju liczba obserwatorów miała być nawet pięciokrotnie zwiększona.
Badacze kosmosu ponownie więc przy użyciu maleńkich orbitalnych sond i potężnych teleskopów przystąpili do obserwacji Moga-K. Na ich oczach planeta ponownie zmieniła swój kształt.
Do tego nowego układu sił musieli też dostosować się potomkowie ludzi. Stare gatunki ustąpiły miejsca nowym, jeszcze dziwniejszym i bardziej odległym od tego, co w XXI wieku nazywano człowiekiem, a nawet naczelnym.
Moga-K wchodziła właśnie w nową fazę.
A wraz z nią nowy rodzaj drapieżników.
190 milionów lat po Przeniesieniu
Stado ogromnych, porośniętych rzadką szczeciną zwierząt przemierzało trawiastą równinę. Noc była czasem, w którym te istoty podróżowały w poszukiwaniu nowych pastwisk. Nocą niewiele drapieżników ruszało na łowy, a nawet jeśli stado na nie trafiło, to kolosy były zbyt trudną zdobyczą by ryzykować. Tylko jeden drapieżnik mógł im zagrozić.
Nagle, w nocnej ciszy przerywanej jedynie brzęczeniem natywnych dla planety owadów, ogromni roślinożercy dosłyszeli jakiś dźwięk. Zrazu brzmiał on jak ciche szuranie po ziemi, następnie jak człapanie.
Przerażone zwierzęta zatrzymały się nasłuchując co takiego mogło naruszyć nocny spokój. Ostrożności nigdy nie było za wiele.
Cicho.
Cisza.
Gdy przez kilka dłuższych chwil nic się nie działo, przywódca stada parsknął, co było sygnałem do dalszego marszu. Nie każdy osobnik ruszył jednak w tym samym momencie, dwa bardziej nerwowe nasłuchiwały jeszcze przez moment. Stado oddaliło się od nich, więc przyśpieszyły kroku, aby je dogonić.
Przed nimi rozbłysły dwa światełka. Blade, błyszczące w ciemności oczy.
Obok nich kolejne dwa.
I znowu para.
Jeszcze jedna.
Zanim się zorientowały, ogromne zwierzęta zostały otoczone. Chwilę później dziesiątki małych stworzeń kryjących się w mrokach nocy rzuciły się na dwa roślinożerne kolosy. Straszaki, odlegli potomkowie podstępniaków, które zeszły z gór wtapianie się w skały zastąpiły kryciem się w nocy i ulepszonym działaniem zespołowym. Oczywiście podstępniaki wciąż żyły w górach, jednak pewna ich część postanowiła poszukać domu na niżej położonych terenach. Tam przystosowały się do nowych warunków i stały się nocnym postrachem równin. W zależności od potrzeby łączyły się w większe grupy by momentalnie otoczyć i obgryźć dużą zwierzynę do ostatniej kosteczki. Ich strategia polegała na oddzieleniu kilku członków stada od reszty czy to dźwiękami czy nawet zbiorowym warczeniem imitującym inny gatunek drapieżnika. Roślinożercy różnych gatunków rzucali się do ucieczki zaś pozostałe straszaki swoimi oczami działającymi niemal jak noktowizory wypatrywały najsłabsze osobniki i szybko zajmując pozycję zastawiały na nie pułapkę.
Uczta trwała nieraz do rana.
Komentarze