Po ponad 150 milionów lat od zniknięcia biegaków ewolucja zatoczyła koło, sprinciaki niezwykle upodobniły się do swoich antenatów. Wyjąwszy porastające je futro, dłuższy pysk (twarzą nie można było tego nazwać) i inne proporcje były podobne tak w wyglądzie jak i w zachowaniu. Przemierzały rzadkie zagajniki i leśne polany biegając tak szybko, jak potrafiły. Miały świetną koordynację ruchu, długie ręce i nogi istniały obok siebie zapewniając im wszechstronność we wszystkim – wyjąwszy obronę. W przypadku ataku mogły tylko uciekać. Młode sprinciaki opanowywały tę sztukę po kilku tygodniach. Wcześniej na ramionach niosły je dorosłe osobniki w wolnych chwilach dając czas młodym na ćwiczenia – aż do czasu opanowania podstawowej umiejętności lub kolejnej sytuacji zagrożenia.
Bijaki do perfekcji opanowały sztukę blefu. Jak najbardziej były zdolne do biegu, ale sprint kosztował energię, a ta zdawała im się zbyt cenna, by pochopnie ją marnować.
Ich górne kończyny byłyby zbyt nieporęczne w walce, mogły jednak służyć jako element blefu. Gdy jakieś drapieżniki zainteresowały się widokiem roślinożernych bijaków te, by ratować życie, odgrywały istny spektakl. Siadały na ziemi, zaczynały wrzeszczeć, syczeć i – co najważniejsze – zaciekle bić dłońmi zaciśniętymi w pięści o ziemię. Jeśli same dźwięki nie zniechęciłyby drapieżników, to widok uderzeń pięści o ziemię powinien był załatwić sprawę. Jeśli i to nie pomogło, cóż… kilku bijakom nie dane już było dostrzec wschodu słońca.
Luzaki żyły w zawieszeniu między drzewem a ziemią. W chwili bezpieczeństwa były na ziemi jedząc zarówno liście i owoce po które wyciągały górne kończyny, jak również natywne dla Moga-K bulwy, rośliny i grzyby. Kiedy w pobliżu pojawiały się drapieżniki, luzaki wspinały się na niższe partie drzew i tam czekały, aż niebezpieczeństwo na dole minie. Wspinały się na tyle nisko, by łatwo zejść czy zeskoczyć, ale na tyle wysoko, by drapieżniki nie złapały żadnego za zwisającą z drzewa kończynę. Luzaki zawsze trzymały się więc blisko drzew unikając polan, wodę piły z szemrzących, leśnych strumieni.
Żaden z tych gatunków nie prowadził samotnego trybu życia, współpraca była konieczna do przetrwania w lesie. Samotnicy nie przeżyliby tu zbyt długo.
Trzy różne gałęzie z jednego pnia wykształconego po masowym wymieraniu. Jedną z nich czekała świetlana przyszłość. Na razie jednak nic nie wyglądało na przesądzone. Dopiero jeden, mały krok poruszył lawinę, która na szczęście dla przyszłych twórców cywilizacji już się nie zatrzymała.
192 i pół miliona lat po Przeniesieniu
Lasy liściaste trwały i miały się dobrze. Sprinciaki już niekoniecznie.
Ich liczba malała, okazało się, że, że sama szybkość nie wystarczy by przeżyć. Inteligentne drapieżniki mogły zaczaić się, okrążyć sprinciaki a następnie urządzić sobie ucztę.
Sprinciaki musiały więc objąć inną strategię. Ostatnie niedobitki szukały azylu u innych, lepiej prosperujących krewnych: bijaków i luzaków. Próbowały skopiować ich sposoby przetrwania a nawet przyłączać się do ich stad. Choć podobne były jednak obce, przepędzano je. Kiedy samotne sprinciaki próbowały znaleźć sobie partnerki w spokrewnionych gatunkach, były odrzucane. Zresztą, i tak nie miałyby szansy na potomstwo.
Ostatnie sprinciaki nie żyły już w stadach – przetrwały tylko najwytrzymalsze, najsprytniejsze pojedyncze osobniki. Ich dalecy przodkowie przetrwali na sawannie miliony lat, las bardziej docenił spryt niż szybkość. Ostatni sprinciak umarł wykrwawiając się oczekując nadejścia czujących zapach krwi drapieżników. Jego poprzednia ucieczka zakończyła się odniesieniem rany i teraz, nawet nieświadomy faktu, że nim jest, ostatni przedstawiciel gatunku zamknął oczy, by już nigdy ich nie otworzyć.
Luzaki natomiast doskonale odnalazły się w swojej niszy. Połączenie naziemnego z nadrzewnym trybem życia okazało się bardzo skuteczne i populacja luzaków rozkwitała. Dopóki w tej części świata istniały lasy, dopóty luzaki mogły być pewne swojej przyszłości. Ich sposób na przetrwanie okazał się skuteczny w swojej prostocie.
Bijaki natomiast nie wchodziły na drzewa, a świat wokół nich nie stał w miejscu. Blef nie zawsze zdawał egzamin, niektóre drapieżniki przekonały się nawet, że wrzaski i walenie pięściami w ziemię nie przekłada się na prawdziwe metody obrony. Dlatego też bijaki musiały się przystosować, albo wyginąć. Wybrały pierwszą opcję.
Gołymi rękami nie mogły wiele wskórać, ale nauczyły się wykorzystywać otoczenie na swoją korzyść. Trzymanie się na dystans i rzucanie suchymi liśćmi i gałązkami nie dało nic. Trzeba było poświęcić kilku członków grupy, lecz zmasowany atak kamieniami “zdawał egzamin” i przy odpowiedniej koordynacji działań obolałe drapieżniki dawały bijakom spokój. W dodatku niektórym grupom udało się odkryć, że spiczaste kamienie rzucone w odpowiedni sposób ranią grożące im drapieżniki. Skuteczna metoda pozwoliła bijakom na rozwój, a nawet opuszczenie lasu. Przed nimi rozpościerały się wielkie, trawiaste równiny. Uzbrojone w nowe metody radzenia sobie z niebezpieczeństwem. Część została w lasach z luzakami i tam wiodły dalszy żywot. Nie przyczyniły się jednak do stworzenia cywilizacji.
194 miliony lat po Przeniesieniu
Według obliczeń badaczy kosmosu kolejna gwałtowna zmiana w klimacie planety miała nastąpić za 10 milionów lat, kiedy umiarkowany klimat ustąpi miejsca srogiej epoce lodowcowej. Za 32 i pół miliona lat na Moga-K miała spaść asteroida wywołująca kolejne masowe wymieranie. Innymi słowy coraz bardziej interesujące istoty miały szansę na ,,wstrzelenie się” w spokojny moment w dziejach planety i stworzenie cywilizacji.
Bijaki, które opuściły las i ruszyły na równinę musiały zmienić dietę i styl życia. Nie rosły tu rośliny, którymi ich przodkowie żywili się od setek tysięcy lat. Początkowo więc żywiły się trawą, jednak ich żołądki nie były przystosowane do tego typu diety. Nie chodziło o to, że nie mogły jej trawić – po prostu nie zawierała potrzebnych im składników odżywczych. Co innego mięso…
Początkowo jadły padlinę, kroczyły za drapieżnikami trzymając się w odpowiedniej odległości a później jadły resztki ich posiłków obrzucając kamieniami innych padlinożerców, którzy również chciały zasiąść do stołu.
Ewolucja nagradzała tych, którzy rzucali dalej i nie pozwalali podejść do siebie konkurencji. Potomkowie bijaków mieli krótsze kończyny górne. Nie musieli już przecież wysoko sięgać po jedzenie. Stały się one jednak bardziej muskularne i zręczniejsze w chwytaniu kamieni. Co więcej, potomkowie bijaków odkryli, że przy odrobinie cierpliwości kamienie można obrabiać i nadawać im zaostrzony kształt. Oprócz rzucania w konkurencję i w drapieżniki okazało się również, że takimi zaostrzonymi kamieniami można kroić mięso znacząco ułatwiając jego konsumpcję.
W ten oto sposób narzędzie zaczęło służyć nie tylko obronie, ale i wygodzie. Istoty, które nosiły miano obrabiaków można było porównać do żyjących kiedyś na Ziemi Homo habilis. Historia – podobna, lecz inna dała im możliwość podążenia zbliżoną ścieżką. Obrabiaki wciąż jednak nie miały pojęcia o duchowości, nie rozmyślały o swoim miejscu we wszechświecie. Ich ludzcy przodkowie modlili się, wzajemnie pocieszali, wspominali swój dawny dom. Patrzyli w niebo szukając znanych sobie konstelacji, snuli teorie co tak naprawdę się wydarzyło.
Obrabiaki kroczyły drogą ku cywilizacji i rozumowi, ale nie była to jeszcze droga brukowana.
Obserwatorzy kosmosu już wtedy jednak widzieli potencjał tkwiący w potomkach ludzi i bacznie ich obserwowali. Pamięć o dawnej cywilizacji nie przetrwała nawet kilku tysiącleci. Jaki los mógł czekać następną?
Czas miał to dopiero pokazać.
Komentarze