Pierwszego sierpnia 1944 roku o godzinie 17:00 rozpoczęło się największe powstanie zbrojne w Europie skierowane przeciw okupantom niemieckim i ZSRR. Trwało 63 dni i skończyło się 2 października 1944 roku. Po kapitulacji powstańcy zostali uznani przez hitlerowców za jeńców wojennych, których wywieziono do obozów zwanych oflagami i stalagami.
Zorganizowane w ramach „Akcji Burza”, mające na celu wyparcie Niemców z Warszawy i przywitania nadchodzących wojsk sowieckich, nie jako ofiary, ale jako gospodarze. Dzisiaj wiemy, że stało się inaczej, ale mimo wszystko – Chwała Bohaterom! Ponieważ tysiące żołnierzy podziemia ruszyło do walki o wolność, naszą wolność. I jak powiedziała jedna z uczestniczek powstania Halina Martin– „Szkoda, wielka szkoda, ale dużo większa szkoda jest umierać na kolanach, niż umierać w walce.” (https://www.youtube.com/watch?v=howdXuMgyjc)
W walkach brali udział nie tylko żołnierze, ale i cywile, którzy mieli już dość okupacji, strachu, głodu i śmierci najbliższych. W książce Mariana Skowrońskiego* „W pogoni za tęczą” można znaleźć opis, jak z amerykańskiego filmu, kiedy jeden człowiek idzie z nożami i rzuca nimi w hitlerowców wyliczając osoby, które zostały zabite przez okupanta.
W ciągu kilku dni powstańcy zajęli prawie wszystkie dzielnice Warszawy, tak jak Śródmieście, Stare Miasto, Mokotów i inne. A tam, gdzie Polskie Państwo Podziemne przejmowało władzę, tam pojawiały się polskie flagi i symbole narodowe. Wewnątrz tych „wolnych” od okupacji enklaw, życie toczyło się, jakby nie było wojny. Powstańcy korzystali z krótkich chwil odpoczynku, pisali wiersze czy pieśni, tak jak „Marsz Mokotowa”, którego autorem był Mirosław Jezierski „Karnisz.” O dziwo był też czas na miłość, księża udzielali ślubów, a jak nie było księdza, a czas młodych powstańców gonił, to brali krzyż i przysięgali sobie wierność przed krzyżem, a potem szli w bój. Czy ponownie się spotkali? Trudno powiedzieć. Historia, którą opisał Marian Skowroński kończy się na rozstaniu dwojga ludzi z powodu dalszych walk. Powstańcy bardzo liczyli na pomoc zachodnich aliantów, ale myśleli również, że i sowieci, którzy podeszli do prawobrzeżnej Warszawy i stanęli nad brzegiem Wisły wesprą walkę z Niemcami.
Alianci zachodni próbowali pomóc i samoloty docierały nad Warszawę, ale paczki, które zrzucali, raz były niewystarczające, a dwa nie wszystkie trafiały do części zajętej przez Polaków. Jeśli chodzi o Armię Czerwoną, ta dostała rozkaz niewtrącania się, więc jak stanęła, tak stała i zamiast nam pomóc, zabijała Polaków, którzy przybyli z nimi ze wschodu i chcieli wziąć udział w powstaniu. Ci ludzie, usiłowali wbrew rozkazom przepłynąć Wisłę i albo ginęli z rąk sowietów albo hitlerowców.
Wiadomo, że najsłabszym punktem powstania był brak wystarczającej ilości uzbrojenia. Kiedy kończyła się amunicja i brakowało karabinów, Polacy usiłowali zdobyć broń kosztem Niemców. Robili również koktajle Mołotowa (butelka z łatwopalną cieczą i zatknięta szmatą, podpalana i rzucana we wroga), zamiast armat organizowali katapulty robione ze wszystkiego, co można było znaleźć pod ręką. Niestety, to nie wystarczyło, żeby wypchnąć hitlerowców z Warszawy. Dodatkowo okupanci brali odwet na ludności cywilnej nie tylko na terenie Warszawy, ale i w pobliskich miejscowościach. Do największego odwetu doszło na Woli, gdzie doszło do rzezi, w której szacuje się, że mogło zginąć do 60 tysięcy ludzi. Doszło też do czystek na Wawrzyszewie, podczas tej akcji zginęli moi pradziadkowie Helena i Piotr Skowrońscy. W tym samym czasie mój dziadek Jan Skowroński siedział w piwnicy, a Niemcy podpalili dom. Dziadkowi udało się uciec, ale był mocno poparzony.
Po kapitulacji powstańców, Niemcy wysiedlili resztę mieszkańców Warszawy, a potem zaczęli wyburzać miasto. W styczniu 1945 roku do Warszawy weszła Armia Czerwona, „wyzwalać” ruiny. Ale, to już inna historia
*Marian Skowroński był moim stryjecznym dziadkiem, który brał udział w całym powstaniu warszawskim. Był żołnierzem AK.
Komentarze