Miałam napisać o sławnych postaciach historycznych, które zmagały się z niepełnosprawnością, takich jak Mieszko Plątonogi czy Timur. Ostatecznie zmieniłam zdanie i napiszę o kilku świętych, którzy również byli chorzy lub niepełnosprawni, ale z Bożą pomocą potrafili zmieniać i wprawiać w zdumienie świat. Myślę, że warto się z nimi zaprzyjaźnić i obrać za patronów.
Zaczynając od naszego podwórka warto przypomnieć sobie postać św. Brata Alberta, czyli Adama Chmielowskiego (1845-1916). W swoim życiu brał udział w powstaniu styczniowym, był malarzem, potem zakonnikiem, zakładał przytułki dla ubogich oraz założył Zgromadzenie Braci Albertynów. Wydawało by się, że do tego trzeba być silnym, zdrowym i przebojowym. Nic bardziej mylnego. Św. Albert nie miał nogi, stracił ją w czasie powstania. Dodatkowo przeszedł depresję i załamanie nerwowe, przez które znalazł się w Zakładzie Obłąkanych w Kulparkowie. Pod koniec życia zachorował na raka żołądka, który był przyczyną jego śmierci. Mimo to, Pan Bóg wyznaczył go do pomocy nad najuboższymi. Św. Albert nie tylko zakładał przytułki, ale też w nich mieszkał, na przykład przy ulicy Skawińskiej na Kazimierzu w Krakowie. Po jego śmierci dzieło pomocy najuboższym wciąż trwa. Sama gościłam kiedyś w takim przytułku w Łodzi, gdzie poznałam bardzo ciekawych ludzi, w tym dwóch młodych mężczyzn na wózkach i jednego pełnosprawnego, który otaczał ich opieką (cała trójka bezdomna). Jeden miał porażenie mózgowe, a drugi jeździł na wózku z powodu wypadku i nie za bardzo mógł chodzić. To, co mnie najbardziej ujęło w tym spotkaniu, to ich pogoda ducha, wiara i odwaga. Postanowili iść na pielgrzymkę do Częstochowy. Czy im się udało? Nie wiem, ale na pewno pod dachem domów św. Alberta dzieje się wiele cudów. Co ciekawe, kilka dni później znowu brat Albert dał o osobie znać, ale tym razem, to ja byłam w potrzebie. Potrzebowałam z koleżanką noclegu. I znalazłam go w parafii pod wezwaniem tego świętego (również w Łodzi). Przy okazji, pozdrawiam księdza, który otoczył nas opieką. Także, jak widzicie, św. Albert działa i wspiera nie tylko najuboższych, ale i tych, którzy chwilowo nie mają gdzie położyć na noc głowy. I zmienia postrzeganie świata. Naprawdę warto się z nim bliżej zapoznać.
Z tą świętą zetknęłam się kilka dni temu i czytając jej życiorys zastanawiałam się, czy umieścić ją w tym artykule. Ostatecznie zdecydowałam się to zrobić, dlaczego? Czytajcie.
Małgorzata z Città di Castello urodziła się w średniowieczu, gdzie osobom niepełnosprawnym nie było łatwo, nawet jeśli pochodzili z arystokratycznych rodzin. Małgorzata urodziła się z karłowatością z garbem i nóżkami o różnej długości. Po jakimś czasie okazało się, że jest również niewidoma.
Rodzice ukryli ją przed światem, ale i przed sobą, ponieważ nie mogli pogodzić się z niepełnosprawnością córki. Na początku chowała się na zamku, ale tak żeby nikt jej nie widział, kiedy to okazało się niemożliwe, rodzice w pobliskim kościółku zamurowali ją w celi, gdzie spędziła wiele lat. Nie była jednak osamotniona, ponieważ regularnie odwiedzał ją kapelan, który zauważył jej bystry intelekt, dobre serce i który pomagał jej duchowo wzrastać.
Kiedy zmarł w opinii świętości br. Giacomo, rodzice Małgorzaty słysząc o uzdrowieniach, które działy się za jego wstawiennictwem udali się z nią po cud.
Ale ten nie nastąpił. Wtedy rodzice porzucili ją na pastwę losu.
Dziewczynka miała 16 lat. Przygarnęli ją żebracy, dla których jej niepełnosprawność była doskonałym kapitałem. Szybko zauważono, że Małgorzata ma wielki talent do opieki nad chorymi i dziećmi. O nikim nie wypowiada złego słowa – nawet o rodzicach, którym była wdzięczna za to, co ją spotkało. Przez niepełnosprawność nie mogła wejść do wspólnoty zakonnej, ale została dominikańską tercjarką, a przez jej ręce zaczęły dziać się cuda. Zyskała duże poważanie, a pobożne domy z Citta di Castello otworzyły dla niej swe drzwi. Zmarła w wieku 33 lat w opinii świętości, a po jej śmierci nastąpiło mnóstwo cudów uzdrowienia. Żeby było ciekawiej, je ciało nie uległo rozkładowi. Została kanonizowana w 1609 roku, a dzień jej wspomnienia wypada 13 kwietnia. Do dzisiaj można ją zobaczyć w kryształowej trumnie pod głównym ołtarzem kościoła św. Dominika w Città di Castello we Włoszech.
Umieściłam ją w tym artykule, ponieważ jest przykładem osoby, gdzie niemożliwe z Panem Bogiem staje się możliwe. Że choroba, ułomności i brak wsparcia w rodzinie nie zdołały zamknąć jej dla świata. Że choroba i niepełnosprawność nie jest żadną przeszkodą dla Pana Boga, żeby kogoś posłać do innych. Że choroba i niepełnosprawność nie musi być hamulcem do działania osoby nimi dotkniętymi oraz ich rodzin. Myślę, że to dobra patronka, kiedy już nam opadają z bezsilności ręce.
Drugim powodem dla którego ją umieściłam jest jej patronat. Otóż jest opiekunką niewidomych, dzieci niechcianych i abortowanych. Za jej wstawiennictwem odmawiana jest nowenna w intencji wynagradzającej za grzech aborcji. Myślę, że to jest bardzo ważne.
Kolejny patron nie był niepełnosprawny, ale warto o nim wspomnieć.
Nie muszę go przedstawiać, ponieważ wszyscy wiemy, kto jest patronem zakochanych. Tak, mowa o św. Walentym, który żył ok.175 do 268-269 roku. Był otoczony kultem już w IV wieku, a nad jego grobem wybudowano bazylikę. W 496 roku, papież ustanowił dzień jego wspomnienia na 14 lutego. W późniejszym czasie stał się w Anglii i USA patronem zakochanych, a na terenach niemieckich wzywano go na pomoc również w innej sprawie, w sprawie chorób psychicznych i epilepsji. W Polsce znany jest od schyłku średniowiecza i tak samo, jak w Niemczech modlono się przy jego relikwiarzu o zdrowie. Umieściłam go nie tylko ze względu na epilepsje, z którą wiele osób niepełnosprawnych intelektualnie i fizycznie się boryka, ale i dla tych, którzy czują się samotni i opuszczeni, którzy szukają prawdziwej miłości.
I na koniec nie można nie wspomnieć największego świętego ostatnich czasów, czyli św. Jana Pawła II. Nie będę pisać jego życiorysu, bo jest mniej więcej przez nas znany, ale chcę wam zwrócić uwagę na niego, nie jako na papieża, ale jako na osobę chorą, która się nie poddała do końca. Jan Paweł II jest dobrym przykładem na to, w jaki sposób z Bożą pomocą zaakceptować swoją słabość i mimo niej iść dalej przez życie. Jest przykładem niezłomności i determinacji, żeby w drodze nie stanąć.
Pokazał też nam i światu, że niepełnosprawność, starość, choroba nie jest powodem do tego, żeby chować się przed innymi w domach. Wręcz przeciwnie, wychodził do ludzi i oswajał ich z przemijaniem. Zapraszam do bliższego poznania naszego świętego Polaka, zwłaszcza ludzi młodych, którzy urodzili się już po jego śmierci. W końcu jest patronem Światowych Dni Młodzieży, z którą przez całe swoje dorosłe życie chętnie się spotykał i na którą zwracał szczególną uwagę.
Bibliografia:
Wikipedia, pl.alateia.org, https://swieccy.dominikanie.pl,
Komentarze