Nie mam zamiaru państwu mówić o tym, czym wjechać, by dostać się na górę wieżowca. Ten tekst jest zainspirowany historią mojej edukacji.
Wielokrotnie ludzie i życie stawiali mnie przed dylematem: skorzystać z ulgowej taryfy pozwalającej np. na zwalnianie mnie z egzaminów, czy iść drogą zwyczajną i podchodzić do wszystkich, które zdają inni.
Zastanawiałam się, czy my, ludzie z różnymi dysfunkcjami i schorzeniami, chcemy być postrzegani tylko jako osoby niepełnosprawne, które nie mogą nic wnieść do społeczeństwa, czy wolimy – jako osoby aktywne – razem z innymi budować nasze społeczeństwo.
Wiem, nie można zapominać o ludziach mających problemy neurologiczne, które uniemożliwiają im rozwój intelektualny. Jednak nie mam odwagi, a przede wszystkim kompetencji, aby wypowiadać się na temat osób z niepełnosprawnością intelektualną , gdyż sama nie byłam w tej sytuacji.
Problem można postawić w ten sposób: czy wybór, jaki daje się niepełnosprawnym nastolatkom, nie jest wyborem pozornym. Gdyż pozwala im się wybrać pomiędzy stanięciem do egzaminu, co daje szansę na rozwój i aktywne życie, lub możliwością nie przystąpienia do niego, co prowadzi doograniczenia wiedzę i braku szans na dobry rozwój zawodowy i społeczny.
Ciekawe, że sprawni nastolatkowie nie muszą dokonywać takich trudnych, zwłaszcza dla młodych ludzi a ponadto przekładających się na całą przyszłość, wyborów. Co więcej, ci niepełnosprawni są wręcz nakłaniani, aby podjęli decyzje w konsekwencji niekorzystne dla siebie.
W szkole podstawowej na szczęście nie musiałam jeszcze wybierać. To było bardzo wygodne i takie naturalne, że się zdaje egzaminy. Niby wówczas wiedziałam o możliwości zwalniania uczniów niepełnosprawnych z egzaminów, ale nie traktowałam tego poważnie. Potem była nauka w gimnazjum (teraz ten typ szkoły został zniesiony) i w trzeciej klasie nadszedł czas decyzji: czy zdawać egzamin końcowy? Wówczas czułam się tak jak Hamlet. “Być albo nie być, oto jest pytanie?! Zdawać, nie zdawać…“ I doszłam do wniosku, że nie będę robić problemów szkole i nie przystąpię do egzaminu.
Moja niepełnosprawność była niejako równoległa do moich planów i marzeń. Dopiero teraz zaczynałam zdawać sobie sprawę z tego, że nie do wszystkich zawodów się nadaję.
Widzę tu Palec Boży, bo trafiłam do bardzo mądrej pani pedagog, która powiedziała mi, że jeśli chcę zdawać egzamin, to szkoła musi mi to umożliwić. I że nie jest to żaden problem. Udało się wszystko zorganizować i egzamin gimnazjalny zdałam pozytywnie.
Pomimo tego, że uzyskałam dość dobre wyniki, miałam duże problemy ze znalezieniem liceum, które by się zgodziło na moją codzienną naukę podczas lekcji w klasie. Prosiłam o pomoc panią dyrektor Stołecznego Biura Edukacji. Udało się! Tak przynajmniej wtedy myślałam.
Czar szybko prysł. Już podczas rozpoczęcia roku szkolnego usłyszałam: a może nauczanie indywidualne? Po każdej jedynce, jaką złapałam, było to samo. Apogeum nastąpiło w klasie maturalnej, to był już dramat. Nauczyciele podczas zebrania przekonali mamę żebym podjęła nauczanie indywidualne– niby dla mojego dobra. Wtedy cały świat wydawał się być mi przeciwny.
Zawsze myślałam o studiach. Byłam już pełnoletnia i nie ubezwłasnowolniona. Przypomniałam sobie słowa pani pedagog z gimnazjum – moja niepełnosprawność nie jest problemem. Nie zgodziłam się na nauczanie indywidualne i do końca liceum chodziłam na lekcje. Pomogło mi to, że mam bardzo dobrą pamięć słuchową. A chodząc normalnie do szkoły miałam znacznie więcej godzin lekcyjnych, niż w nauczaniu indywidualnym.
Maturę zdałam, ale nie zamierzam się o niej rozpisywać. Powiem tylko, ile trwały poszczególne egzaminy pisemne: język polski i matematyka po siedem, a język angielski i WOS po pięć godzin. Ustne poszły szybciej, każdy około jednej godziny. Odpowiedzi wskazywałam na swoich tablicach – zwyczajnych, literowych i specjalnie przygotowanych „cyfrowych” na matematyce.
Udało mi się drogą zapisu przez Internet dostać na politologię na UniwersytecieWarszawskim. I na trzecim roku pojawił się problem, gdyż jeden z profesorów chciał mnie wydalić z uczelni. Bałam się, że nie będę mogła zostać i kontynuować nauki, było mi ciężko. Sprawa oparła się o Panią rektor, która umożliwiła mi dokończenie studiów. Zapewne w tej decyzji pomogło to, że miałam na uczelni dobrą opinię. Obecnie jestem magistrem nauk politycznych ze specjalizacją marketing polityczny.
Pewnie jeszcze nie raz stanę przed dylematem: odpuścić, czy nie. W przeszłości za każdym razem, kiedy tak się działo, miałam przed oczyma windę, która jest dla mnie symbolem pójścia na łatwiznę, kiedy wdrapywanie się pod górę oznacza walkę i aktywne, mimo trudności, życie. Wybieram góry !
Komentarze