Ten artykuł nie będzie o mnie, ale o młodzieży, która ma zawsze dla drugiego człowieka otwarte serce.
Kiedy spotykam się po raz pierwszy w roku szkolnym z nowymi wolontariuszami, przede wszystkim mówię im, że podstawą pracy na rzecz drugiego człowieka jest odpowiedzialność.
Czekają na nich ludzie
Ponieważ, kiedy zobowiążą się do wzięcia udziału w konkretnej akcji, nie mogą się wycofać, gdyż czekają na nich ludzie, których nie wolno im zawieść. Potem mówię im, co będziemy robić i że każdy ma prawo wyboru akcji, w której weźmie udział. Tłumaczę im, że nie każdy jest w stanie robić wszystko. Jeden ma duszę stworzoną dla staruszków inni dla dzieci a jeszcze inni dla niepełnosprawnych intelektualnie osób. Zanim gdziekolwiek pojedziemy, każę im się zastanowić czy na pewno podołają zadaniu. Zwracam im uwagę, żeby uważali na swoje emocje, ponieważ może się okazać, że przy spotkaniu z potrzebującym, ktoś nie da rady i się popłacze albo ucieknie. W moim wieloletnim doświadczeniu tylko raz zdarzyła się sytuacja, że wolontariuszka nie podołała zadaniu i rzeczywiście uciekła z miejsca pracy.
Ale, ja nie o tym chciałam pisać.
Chciałam Wam napisać o moich obserwacjach z pobytu mojej młodzieży w zaprzyjaźnionej szkole przysposabiającej.
Szkoła ta zajmuję się starszą młodzieżą i dorosłymi, którzy są niepełnosprawni intelektualnie, ale i często fizycznie. Uczą się tam osoby z autyzmem, porażeniem mózgowym, zespołem Downa i innymi schorzeniami.
Nasza współpraca zaczęła się dzięki temu, że zaprzyjaźniłam się z jedną z nauczycielek uczących w tej szkole. Pewnego dnia powiedziałam do niej:
– A jakbym tak przyjechała do ciebie z moimi wolontariuszami?
Ona odparła:
– Czemu nie.
I tak od wielu lat moja młodzież organizuje im warsztaty oraz gry i zabawy integracyjne. Bierzemy udział w ich Studniówkach i akademiach okolicznościowych. Uczniowie szkoły przysposabiającej nie pozostają nam dłużni i podejmują nas ciastami swojej roboty. Podczas wspólnej zabawy nawiązują się nowe znajomości i przyjaźnie. Moi wolontariusze zawsze wychodzą z imprezy zmęczeni, ale uśmiechnięci od ucha do ucha.
Ale, początki wcale nie są łatwe.
Zwłaszcza, kiedy mam całkiem świeżą ekipę, która dopiero zaczęła przygodę z pracą na rzecz innych.
Na zebraniu Szkolnego Wolontariatu pytam się, kto chce jechać.
Ja, ja, ja, ja, ja i ja też – odzywa się chór głosów.
– Dacie radę? – pytam.
– Psze pani? My nie damy rady?
A ja się w duchu śmieje, ponieważ wiem, co będzie się działo na samym początku spotkania.
Wygląda to tak:
Idziemy wszyscy roześmiani pustym korytarzem, młodzież dodaje sobie otuchy, ja daję ostatnie wskazówki i wytyczne. Otwieramy drzwi od sali gimnastycznej i około pięćdziesięciu par oczu skupia na nas swój wzrok.
Powiem wam szczerze, zawsze, ale to zawsze na początku wolontariusze zapierają się w drzwiach. Na szczęście ja jestem z tyłu i ich popycham.
Mówię: -Ruszcie się.
Ta reakcja jest normalna, ponieważ mimo ich zapewnień o ty, że dadzą sobie radę, młodzież nie spodziewa się takiej ilości kolegów z autyzmem, zespołem Downa czy lekką niepełnosprawnością umysłową. Żeby nie było, że tylko moja młodzież jest w szoku, to uczniowie szkoły przysposabiającej również na początku patrzą na nas zdziwieni, że ktoś do nich przyjechał.
Na szczęście ja i nauczycielki z tej szkoły mamy już wszystko opanowane i wiemy, że najpierw to my, musimy popracować i zintegrować obie strony.
A jak najlepiej to zrobić? Tańcząc.
Na początku wolontariusze trzymają się razem i trudno ich od siebie oderwać. Robię wszystko, żeby ich rozbić i poutykać w różnych grupach tanecznych. Moja przyjaciółka też się dwoi i troi ze swoimi, którym niekiedy ciężko jest zaakceptować nowe twarze w swoim otoczeniu. Jedni i drudzy są nieśmiali i lekko się krępują nawiązać rozmowę.
Na szczęście po dwóch kawałkach disco polo coś zaskakuje i nie muszę już się gimnastykować i być w pierwszym planie. Na mój znak wolontariusze przejmują pałeczkę a dokładniej mówiąc mikrofon i stają się wodzirejami tej zabawy. Jest przeciąganie liny, wyścigi na wózkach(zgroza!) i raz dwa trzy baba Jaga patrzy.
A co najważniejsze, wszyscy są wygrani.
Zawsze z podziwem patrzę na wolontariuszy z jaką delikatnością i zrozumieniem potrafią podejść do osób niepełnosprawnych. Tłumaczą cierpliwie reguły gry, pomagają tym mniej sprawnym wygrać wyścig. Są elastyczni i potrafią bardzo szybko dostosować się do potrzeb i umiejętności uczniów szkoły przysposabiającej. Docierają nawet do autystyków, którzy jak wiemy, mają problem z nieszablonowymi zadaniami. Ja oczywiście tego na początku nie wiem, dopiero moja przyjaciółka mówi do mnie zachwycona:
– Zobacz, nawet (tu pada imię autystyka) przyłączył się do zabawy, a przecież on nie jest taki kontaktowy. Widzisz jak się cieszy?
Tak, młodzi potrafią zdziałać cuda. Ale to pewnie dlatego, że nie są obciążeni myśleniem dorosłych, którzy najpierw zastanowią się, czy na pewno mogą to zrobić. Oni po prostu, to robią.
Komentarze